coś tam zacząłem pisać takie wspominki ... jeśli zbyt nudzę to proszę powiedzcie
a ograniczę się do relacji
W dwa tygodnie po powrocie z Azjatyckiej wyprawy, powróciły do leśniczówki moje konie ze stajni Śląska i Opolszczyzny gdzie mieszkały podczas naszej nieobecności . Niby wszystko w porządku zadbane odkarmione , stajenni dbali o nie z należytym obowiązkiem i pietyzmem ale… jednak czegoś im brakowało… ich sierść nie błyszczała blaskiem słońca wdzierającego się przez okienka stajni, ich zapach był inny bardziej ostry drażniący, a i one same niepewne podenerwowane przestępowały z nogi na nogę w swoich boksach. Nie bały się mojej obecności nie uciekały od mojej ręki, wręcz przeciwnie starały się jak największą powierzchnia swoich wielkich ciał dotknąć mnie. Ich nozdrza opierały się o moje policzki buchając co rusz gorącym oddechem, który pozostawiał wilgotną skórę twarzy. Po mimo to widziałem w ich oczach, uszach obawę strach, ich ciche rżenie zatrzymywało mnie na godziny w stajni, czułem a nawet byłem pewny że bały się kolejnego rozstania, one tęskniły za swoimi kątami i za mną . To bardzo przejmujące gdy zwierzę okazuje mam swoje przywiązanie wyraża swoje uczucia mówi do nas, że ich dom jest tutaj i tutaj czuje się najlepiej – bezpiecznie. I wtedy właśnie postanowiłem , kolejną wyprawę odbędę z koniem , przyjacielem Denirem . Pojedziemy do miejsca w którym przeżyłem najwspanialsze chwile mojego życia , tam gdzie spędzałem cudowne rodzinne wakacje dzieciństwa , gdzie z czasem jako młody człowiek przyjeżdżałem z przyjaciółmi pod namiot . Zaraz po ślubie z kochaną Urszulą przeżyłem wspaniały tydzień miłości, a po kilku latach moje dzieci weszły w ślady mojego dzieciństwa, i dla nich Laskowo na zawsze stało się oazą spokoju i odpoczynku. Tam postanowiłem pojechać konno w siodle samotnie tylko ja i mój koń . Z pozoru zadanie wydawało się proste ; wyznaczam trasę pakuję konia i w drogę. Najtrudniejsza decyzja zapadła w marcu, wybór padł na Dopinga młody silny sprawny koń pełen energii . Jednak serce przemawiało za Denirem koniem na którym i z którym spędziłem wiele lat, znałem go i wiedziałem że jest zdolny do wszystkiego, że jest silny i dzielny jak żaden inny. Martwiłem się tylko jego wiekiem, dobiegał 19 roku życia i wszyscy wkoło przekonywali mnie że to już podeszły wiek, i nie warto męczyć go mając w boksie obok silnego 15latka. Ustąpiłem, w połowie marca rozpocząłem jazdy na Dopingu, trenowałem przede wszystkim siebie i próbowałem poznać konia który od kilku tygodni siodłany był sporadycznie . Doping to gniady rasowy wałach , który przez 11 lat był ogierem i krył kobyły w Lesznie . Początki były bardzo trudne podobne do tych przysłowiowych trącający groteską dowcipów , gdzie pot mieszał się z furia nerwów tłumionych po obydwu stronach siodła i walką godną gladiatorów z rzymskich aren . Ile razy wylądowałem na ziemi nie pamiętam ile razy tłumaczyłem patrząc w te mądre oczy mojego uparciucha nie pomnę , fakt faktem po trzech miesiącach byliśmy gotowi , tak mi się wydawało , mojemu konikowi chyba też bo pozwalał się siodłać przesiodływać i rozsiodływać, wiązać różne pakunki do swojego grzbietu a znosił to z iście stoickim spokojem .
Wyjazd zaplanowałem na 29 czerwca spakowany byłem już na dwa tygodnie wcześniej ale jak to zwykle bywa termin rozpoczęcia wyprawy spadał z dnia na dzień następny . Najpierw narada w pracy potem goście i moje imieniny a w końcu ulewny deszcz uniemożliwiający wyjazd i ruszenie w trasę , bo moknąć na starcie to już zupełna głupota silniejsza od chęci podróżowania w siodle a tak naprawdę to szkoda konia … ruszyliśmy zaraz po godzinie ósmej pierwszego lipca dokładnie w 28 lat po tym jak osiadłem i rozpocząłem moją przygodę ze Smolnickim lasem , niby nic ale zawsze rocznica. Pogoda była świetna, słońce niemrawo rozpędzało chmury wspomagane lekkim wiaterkiem idealnie na konną przygodę . Drobne kłopoty rozpoczęły się już na starcie w połowie drogi do Sośnicowic Dopingowi nie spodobały się słupki drogowe które za wszelką cenę chciał ominąć szerokim łukiem zatrzymując przy okazji dwa Tiry , pomyślałem że jak tak pójdzie a raczej pojedzie dalej to daleko nie dobrniemy . W myślach liczyłem pokonane kilometry przeliczałem na procenty zaplanowanej długości trasy . Cieszyłem się pogodą polami lasem i w tym nastroju pomyliłem drogi i zamiast wyjechać na leśnym dukcie prowadzącym do autostrady A4 my trafiliśmy na szeroki trakt kolei . Wylądowałem w samym środku torów które bardzo szybko zbliżały się do siebie tworząc jedno wielkie torowisko. Po obu stronach wysokie na 8-10 metrów skarpy ni jak wjazdu a po środku szeroka i długa niby studzienka cała wyłożona betonowymi płytami . Torami nie pojadę bo zaraz, znając szczęście wyprawowiczów przejedzie całe mnóstwo pociągów drezyn czy co tam jeszcze porusza się tym żelaznym traktem. Wolniutko przeszliśmy przez torowiska i ze sprawnością kozicy Doping wskoczył na skarpę pozostawiając obsypany piach i głębokie ślady kopyt . Klika kilometrów powłóczyliśmy się lasem, polem kukurydzy i w końcu jest tunel pod autostradą tuż naprzeciwko pałacu w Pławniowicach i zalewu . Moja germina wyświetliła wielkimi cyframi 25km czas na pierwszy popas. Rozsiodłałem Dopinga nasypałem do miski zboża i…
zdziwienie koń nie chce jeść nawet nie popatrzył na ziarno , zajął się nerwowym skubaniem trawy . No cóż stres pewno szybko minie pomyślałem zsypując owies z powrotem do sakwy. Robiło się coraz cieplej gdy wyjechałem z lasu na rozległe pola wsi Dąbrówka uderzył mnie żar zmieszany z zapachem dojrzewającego rzepaku słodko kwaśny zapach mieszał się i kotłował z dusznym powietrzem. Polna droga zamieniła się w wąski asfalt , najwyraźniej Dopingowi to nie bardzo się spodobało bo zwolnił tempa wpatrując się we własne kopyta. Tuż przy kościele wjechałem w stary park, trójka młodych ludzi wskazała mi drogę jak mamy przebrnąć przez liczne rowy i dopływy niegdyś pięknych stawów dziś rozległych wylewisk cuchnących gnijącą roślinnością. Coś nie bardzo dokładnie mi wytłumaczyli , pomyślałem cofając konia przed kolejną pułapka z rowów . Nie skończyłem jeszcze myśli a mój koń nabrał energii i animuszu . Zwróciłem głowę podążając za wzrokiem mojego przyjaciela . Tuż za mną stały dwa koniki a na nich na oklep siedziała poznana wcześniej młodzież . Z uśmiechem stwierdzili że pewno sobie nie poradzę z tym parkiem bo… bramy nikt nie otworzył a inny wyjazd jest niemożliwy i postanowili mnie odprowadzić do leśnego duktu prowadzącego do wsi Barut. Tuż pod lasem pożegnałem Majkę Maćka i małego braciszka który całą drogą podążał za nami co rusz dobiegając by zrównać się z nami i zapewnić mnie że jak urośnie to też będzie miał własnego konia . Po rozstaniu ruszyliśmy dalej w kierunku ,,Śląskiego Katynia,, - Polany Śmierci. Nieopodal miasteczka Jemielnica gdzie we wrześniu 1946 roku funkcjonariusze UB dokonali mordu na bliżej nie określonej ilości żołnierzy AK , WiN , NSZ (szacuje się około 200 osób) spędzając jeńców do stodoły, by po chwili odpalić ukryte ładunki wybuchowe… rannych dobijano strzałem z pistoletu. Na polanie pozostał duży drewniany krzyż przybrany katolicką stułą i tablica z krótką lakoniczna informacją , licznik kilometrów wskazał 54 sporo czas na odpoczynek.
Pierwsze obozowisko założyłem na polanie pod lasem przywiązałem konia pozostawiając go pośrodku gęstej soczystej trawy, rozpaliłem ognisko i przygotowałem sobie posłanie tuż obok Dopinga po godzinie przyjechała Ewa przywożąc mi i koniowi kolację . Ja swoją zjadłem z apetytem popijając kawą. Natomiast Doping martwił mnie coraz bardziej , w dalszym ciągu nie był zainteresowany owsem nie chciał nawet zbliżać do niego swojego pyska , skubał trawę ale w tym nie było nic z normalnego pasienia się… nerwowa chaotyczna walka z uwiązem a raczej ze swoimi emocjami, przez całą noc był niespokojny nerwowy. Od samego rana sytuacja nie wyglądała za dobrze z pozoru niewinne zaciągnięcie liną prawej tylniej pęciny w efekcie po 20 kilometrach zaowocowało opuchlizną i co gorsza koń zaczął kuleć… . Upał od samego poranka lał się z nieba , do tego wszystkiego pomyliłem kierunki i zanim się zorientowałem zdążyliśmy przejść około kilometra w przeciwną stronę. Leśny dukt zaprowadził mnie do miasteczka Jemielnica . Zbliżało się południe gdy wjechałem w otwartą bramę gospodarstwa prosząc o napojenie konia. Doping wypił dwa wiadra wody , a ja kawę i zostałem poczęstowany przez gospodynię drugim śniadaniem, od gospodarza w prezencie otrzymałem parę ostróg ujeżdżeniowych. W znacznie poprawionych humorach ruszyliśmy dalej tym razem ścieżka wiodła przez las do samego miasteczka Kolonowskie. Jednak coś było nie tak. Koń inaczej niż zwykle się zachowywał był niechętny , kłusować nie chciał z trudem utrzymywał kierunek. Zmęczenia na nim nie widziałem jednak czuć było rosnącą niechęć do współpracy. Z trudem dopełzaliśmy do miasteczka , w sklepiku kupiłem jabłka, bułkę, kiełbasę, zimną kolę. Wychodząc ze sklepu ścisnęło mi gardło …mój koń stał na trzech nogach , tylnia prawa była podkurczona i opuchnięta . Wyglądała jak noga słonia , natychmiast rozpiąłem ochraniacz i wprowadziłem Dopinga do cienia chłodząc mu obolałą pęcinę zimna wodą. W apteczce miałem jeszcze kilka tabletek naproksenu forte , podałem je koniowi nie przerywając masażu i chłodzenia zimną wodą. Po piętnastu minutach opuchlizna zaczęła ustępować , jednak koń kulał . Decyzja mogła być tylko jedna … po telefonie do mojego przyjaciela lekarza weterynarii zadzwoniłem do Asi , w cztery godziny później byłem z koniem w leśniczówce gdzie czekał już na mnie dr Wojtek z zastrzykami i lekami . Prawdo podobnie zaciągnięciem liną koń uszkodził sobie wiązania i torebkę stawową co przy dużym wysiłku w bardzo wysokiej temperaturze zaowocowało opuchlizną i bólem . W tym momencie myślałem że to koniec mojej przygody i po 80 kilometrach będę musiał się poddać, z pomocą przyszła Asia …Panie leśniczy przecież jest jeszcze Denir , powiedziała głośno to co całą powrotną drogę kołatało się w mojej głowie. Karinie z przejęcia i wrażenia wypadła z ręki szczotką , którą właśnie czyściła konia. Otworzyła usta by zacząć protestować bronić zwierzą , ale jej już nikt nie słuchał decyzja zapadła . Dalszą drogę odbędę na Denirze …widocznie tak musiało być pomyślałem dopowiadając; na tym koniu robiłem już wszystko , przejdę i te czterysta kilometrów.