Znowu trafiam na mocno leciwy temat
Na ostatniej wycieczce zdechły mi do reszty amortyzatory na tyle. Oba tylne amortyzatory są czarne od wycieku i na moje oko puste jak siostry Godlewskie. Aktualnie, jak nie dorzucę metra kartofli do bagażnika, to auto skacze na leżacych policjantach jak dobra piłka kałczukowa. A więc czas na zmianę.
No i teraz mam dylemat. Auto przez poprzedniego własciciela jest podniesione 2 cale, na amortyzatorach Amada. Straszne to guano jest i nie chciałbym do tego wracać, chyba. Poprzedni własciciel mówi, że na tym zawieszeniu, przed sprzedażą samochód zrobił około 10 tys. kilometrów. Ja po następnych 5-ciu wymieniłem tuleje amortyzatorów przednich, bo juz miały konkretne prześwity i skrzypiały jak stary tapczan. Nie chce tez mówić, jak się samochód trzymał drogi przed i po...
Nie miałem dotąd Land Cruisera bez liftu, ale patrząc po moich potrzebach, nie jestem przekonany, czy ten lift jest mi na pewno potrzebny. W terenie jeżdżę w mniejszości, a jak już jakiś, to w zasadzie nic trudniejszego niż droga z Theth do Szkodry przed Nicaj i Prekal. Poza tym sworznie itp... Czy wrócić od razu do normalnej wysokości i zyskać na stabilnosci jazdy, i oszczędniejszym spalaniu? Czy może założyć aktualnie same amortyzatory na tył jak jest, doczekac aż zdechną przednie i wtedy zrobić "drop" o cal lub dwa?
Dla informacji, na codzien zazwyczaj obciążenie samochodu to 3,5 dorosłej osoby + tygodniowe zakupy w Oszoncie, a jak dalszy wyjazd, to nie ma takiej ilości bagażu, której moja małżonka nie chciałby zabrac ze sobą. Dalsze wyjazdy zdarzają mi się powiedzmy 6 razy do roku.
Poradźcie drogie Brawo!
Czy szarpać się na komplet Terrain Tamer za 4-koła w wiadomym sklepie? Czy jako aktualnie bezrobotny, bez większego wzięcia, nie zgrywać cwaniaka, tylko przyjanuszować na nowe Amada "Guano" Extreme i wsadzić to samo co było?